Oficerowie na żaglowce czyli o inicjatywie kpt. Andrzeja Ziajko słów kilkanaście
Styczeń. Północna Italia i zimno jak nie we Włoszech. Żaglowiec „Pogoria” pełen przyszłych oficerów. Dużo oczekiwań, mało snu, tłum ekspertów. Nie na co dzień poznaje człowiek zagadnienia dot. prawa morskiego, AIS, MPDM, faksymilek i uczy się szyć wędzony boczek pod okiem chirurga w Monte Carlo. O tym jak było na Rejsie Oficerskim szkolącym przyszłych oficerów na żaglowcach, słów kilka.
Szkolenie przyszłych oficerów na żaglowcu „Pogoria” to pomysł kpt. Andrzeja Ziajko, organizatora i kapitana podczas obu tygodniowych etapów rejsu oficerskiego, jaki odbył się w lutym br. na Morzu Liguryjskim. Zamierzeniem takich rejsów jest gruntowne przeszkolenie pod kątem przyszłego objęcia stanowiska oficera na żaglowcu, nie tylko na „Pogorii”. Członkami załogi byli w większości żeglarze w stopniu sternika morskiego lub kapitana, pragnący pogłębić swoją wiedzę i nauczyć się jak być oficerem na żaglowcu. Wielu z nas miało już za sobą rejsy kapitańskie czy oficerskie na mniejszych jednostkach, a na żaglowcu było po raz pierwszy. Inni byli opływani na żaglowcach, ale nigdy nie dowodzili wachtą. Ten rejs pozwolił uzupełnić naszą wiedzę i nauczyć się w praktyce jak należy postępować, czego się wystrzegać, a na co zwrócić szczególną uwagę.
Wykłady były codziennie i to w sporej ilości. Już pierwszego dnia rejsu zamiast wieczornego wyjścia na miasto (po dobie podróży w autokarze i po całodziennych ćwiczeniach wchodzenia na reje i alarmów) był pierwszy wykład dot. stateczności jachtu. Omawialiśmy stateczność na przykładzie Concordii, która zatonęła u wybrzeży Brazylii.
Szkolenia mieliśmy również z zakresu postępowania w sprawach wypadków morskich (prowadzone przez prezesa Izby Morskiej Michała Meissnera) i obowiązków kapitana podczas wypadku morskiego. Omówiliśmy niezliczoną liczbę przykładów wypadków morskich – w myśl zasady, że warto się uczyć na cudzych błędach.
Najciekawsze dla mnie były wykłady z meteorologii, prowadzone przez znanego niektórym Maćka Sobolewskiego – pasjonata, potrafiącego wybawić niejeden jacht ze sztormowej opresji. Po spotkaniach z Maćkiem nie boimy się już czytać mapek pogodowych, a wyznaczenie siły kierunku wiatru to pestka.
Poza wiedzą teoretyczną trenowaliśmy w praktyce dowodzenie wachtą: każdy chętny kolejno obejmował stanowisko oficera w swojej wachcie i pełnił wszelkie obowiązki związane z tym stanowiskiem na żaglowcu. Nauczono nas jak bardzo odpowiedzialnym jest bycie oficerem na żaglowcu i co ważne, że nie zawsze kapitan ponosi wszelką winę za spowodowany wypadek morski.
Przy tej całej sporej wiedzy, ćwiczenia praktyczne z nawigacji prowadzone przez jednego z oficerów, wykład dot. pływów, a także MPDM i „światełka” to banały, które jednak też cieszyły się powodzeniem i licznym udziałem załogi pragnącej rejs wykorzystać do maksimum. Brak snu i zmęczenie w związku z tym były powszechne, ale nikt nie przyjechał na rejs dla zwiedzania czy wypoczynku.
Na koniec rejsu miało miejsce coś, czego się chyba nikt nie spodziewał: zajęcia praktyczne pod okiem chirurga, uczącego nas jak należy zszyć rany cięte. Uczyliśmy się tego na wędzonym boczku, który użyczył nasz kuk. Wrażenia – bezsenne.
Czy popłyniemy w kolejny taki rejs? Bezsprzecznie, bo po tygodniu nadal mamy niedosyt wiedzy i nie na wszystkich wykładach udało się być. Tak więc, do zobaczenia na kolejnym rejsie „Oficerowie na żaglowce” 🙂
Alina „Malina” Raduła